Hiszpania w połowie października? Czemu nie? Tym razem zdecydowaliśmy się wybrać poza sezonem na Majorkę. Wykorzystując „słabszy” dzień inżynierów, żony zmówiły się za ich plecami i kupiły w atrakcyjnej cenie bilety lotnicze na słoneczną wyspę. Według Wikipedii woda w morzu w tym okresie ma temperaturę ok. 23°C, a my postanowiliśmy to sprawdzić empirycznie.
Miejsce | Majorka |
Data wyjazdu | 18.10 – 25.10.2018 |
Środek transportu | samolot, samochód z wypożyczalni, autobus, taxi |
Waluta / Aktualny kurs | 1 euro (EUR) = 100 centów 1 euro ≈ 4.29 zł |
Lokalny czas | |
Aktualna pogoda Dzień / data Wschód – zachód Słońca |
Spis treści
- Przed wyjazdem
- Podróż
- Nocleg
- Transport w teorii i praktyce
- Zwiedzanie
- Mapa
- Inne
- Podsumowanie kosztów
- Na koniec
Przed wyjazdem
Impulsem do wyjazdu były tym razem niskie ceny lotów na Majorkę w ofercie Ryanair’a. Bilety lotnicze kupiliśmy dokładnie 26 lipca, a więc prawie 3 miesiące przed podróżą. Każdy z nas zabrał ze sobą tylko bagaż podręczny (walizka kabinowa do 10kg + plecak / torebka), więc cena za osobę wyniosła tylko 316 zł w obie strony.
To był chyba już nasz ostatni lot Ryanair’em tylko z bagażem podręcznym – tuż po naszym powrocie operator zmienił zasady ich przewozu. Od listopada za każdy bagaż kabinowy trzeba uiścić dodatkową opłatę, a na pokład można bezpłatnie zabrać ze sobą niedużą torebkę lub torbę z laptopem (Zasady przewozu bagaży Ryanair).
W poszukiwaniu hotelu kierowaliśmy się niską ceną. Nie zależało nam specjalnie na bliskości plaży czy hotelowych atrakcjach, ponieważ nasz plan wyjazdu zakładał głównie zwiedzanie wyspy, a w hotelu mieliśmy tylko nocować. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na trzygwiazdkowy MLL Caribbean Bay, który zarezerwowaliśmy 13 września korzystając z Booking’u. Siedmiodniowy pobyt w hotelu kosztował nas 208,95 EUR (193,55 EUR nocleg + 15,40 EUR opłata miejscowa) / 898,50 zł za osobę (w cenę wliczone śniadania + obiadokolacje), a rezerwacja nie wymagała żadnej przedpłaty.
Ponieważ chcieliśmy pozwiedzać całą wyspę, już przed wyjazdem zdecydowaliśmy się na wypożyczenie samochodu. Rozglądając się za dobra ofertą, zaskoczyły nas sporej wysokości depozyty w tanich i popularnych wypożyczalnia typu Goldcar czy Rhodium, wymagane przy braku pełnego ubezpieczenia. Kwoty te zaczynały się od kilkuset euro i sięgały nawet ponad 1000 EUR. Aby uniknąć blokowania takiej ilości pieniędzy należało wykupić pełen pakiet ubezpieczenia, co kosztowało dodatkowo w zależności od wypożyczalni ok. 200 PLN. Jak później sprawdziliśmy, taką politykę przyjęły praktycznie wszystkie tanie wypożyczalnie, i dotyczy ona nie tylko Majorki.
Ostatecznie po poszukiwaniach na jednym z forów podróżniczych znaleźliśmy polecaną przez turystów lokalną wypożyczalnie Vanrell, jednak rezerwację i wszystkie związane z nią formalności załatwiliśmy już w trakcie wycieczki. Jej szczegóły znajdziecie w dalszej części wpisu.
Podróż
Na lotnisko dotarliśmy prywatnym samochodem i zostawiliśmy go na położonym nieopodal parkingu „Samolocik„. Koszt postoju to 11,6 EUR / 50 PLN za 7 dni (warto zadzwonić i zarezerwować miejsce) – dodatkowo w cenie parkingu mieliśmy dowóz i odbiór z lotniska. Dalsza podróż odbyła się już liniami lotniczymi Ryanair, czas przelotu to ok. 3h. Po wylądowaniu na lotnisku w Palma de Mallorca do hotelu znajdującego się w miejscowości El Arenal dotarliśmy taksówką – koszt przejazdu to 25 EUR / 107,5 PLN (kurs nocny około 00:00).
Nocleg
Tym razem nasz wybór padł na hotel położony w oddalonym o niecałe 8 km od lotniska mieście El Arenal, o piracko brzmiącej nazwie MLL Caribbean Bay. Leży on w odległości ok. 300m od plaży, a sama droga nad brzeg morza zajmuje niewiele czasu (10 min spacerowym tempem). Przy rezerwacji hotelu wybraliśmy opcję ze śniadaniem i obiadokolacją, wiedząc że większą część dnia będziemy zwiedzać wyspę. Każdy z klimatyzowanych pokoi posiadał balkon, łazienkę (wanna z opcją prysznicu), a na wyposażeniu był telewizor, telefon, i płatny sejf. Hotel posiadał na swoim terenie dwa baseny: jeden znajdował się na pierwszym poziomie, a drugi na dachu. W pokojach była też dostępna sieć WiFi, jednak korzystanie z niej wiązało się z dodatkowymi opłatami. Hotel z racji swojego usytuowania zapewniał nam nad ranem dźwięki budzącego się miasta (odkurzacze do liści, samochody, motocykle etc…), a sam widok z balkonu nie był najpiękniejszy – możemy z niego podziwiać najbliższe zabudowania. Wart polecenia jest widok z dachu nocą – możemy obserwować z 11 piętra oświetloną panoramę całej okolicy. Bezdyskusyjnym plusem lokalizacji jest przystanek autobusowy położony naprzeciw wejścia hotelowego skąd możemy dojechać do Palmy lub na lotnisko.
Wyżywienie w hotelu było adekwatne do ceny jaką zapłaciliśmy, a szeroka gama produktów pozwalała skomponować pożywny posiłek (zwykle wiązało się z kilkoma wycieczkami do bufetu). W kolejnych dniach na nasze talerze wędrowały już sprawdzone potrawy i przekąski. Czego nam brakowało? Zdecydowanie opisów niektórych potraw (lub ich niejasność), dobrej kawy i czystej, gorącej wody do herbaty (ten sam ekspres robił kawę i pozwalał przygotować herbatę, niestety ubarwiając ją ciągle tą pierwszą), natomiast dużym plusem była dostępność wina lub piwa do wieczornego posiłku, pozwalająca zneutralizować wiecznie obecną „panierkę” na większości potraw oraz frytki a także owoce i ciastka własnego (hotelowego) wypieku, które były wyśmienite.
Transport w teorii i praktyce
Transport publiczny
Na pierwsze trzy dni naszej wycieczki zaplanowaliśmy zwiedzanie Palmy oraz jej okolic i zdecydowaliśmy się poruszać przy pomocy komunikacji publicznej (autobusy). Przemawiało za tym kilka względów praktycznych i ekonomicznych. Po pierwsze – zwiedzanie stolicy wyspy i jej zabytków i tak odbywa się głownie pieszo, więc wypożyczony samochód stojący na płatnym parkingu w Palmie to byłoby czyste marnotrawstwo banknotów euro. A tak, z biletem autobusowym w ręku, zaoszczędzone pieniądze przeznaczyliśmy na pożywne tapas i orzeźwiającą Sangrię. Po drugie – dobrze rozwinięta sieć autobusów zapewniała nam dobre połączenie pomiędzy El Arenal a stolicą wyspy. Tak jak wcześniej wspomnieliśmy, bezpośrednio przed wejściem do naszego hotelu znajdował się przystanek, z którego linią nr 23 można było dostać się w ok. 20 – 30 min. do centrum stolicy wyspy (kursy co 15 – 20 min). Nieco dalej, w odległości kilkuset metrów, położony był przystanek autobusu nr 21, którym to można było dotrzeć na lotnisko. I po trzecie – ceny biletów w aglomeracji są relatywni niskie. Za kurs do Palmy płaciliśmy 1,5 EUR / 6,45 PLN, bilet na lotnisko kosztował nieco więcej – 5 EUR / 21,5 PLN. Przygotowując się do podróżowania komunikacją miejską zerknijcie na stronę ETM Palma, na której znajdziecie wszystkie niezbędne informacje (trasy, numery autobusów, godziny odjazdów, ceny) związane transportem publicznym w rejonie Palmy.
TAXI
Jeśli chodzi o taksówkę, skorzystaliśmy z niej dwukrotnie. Pierwszy kurs to była trasa lotnisko – hotel, za drugim razem pojechaliśmy z centrum Palmy na lotnisko odebrać z wypożyczalni samochód. Generalnie podróżowanie taksówką w po Palmie i okolicach jest dość proste – samochody są nowe, a kierowcy mówią po angielsku i jeżdżą tak, że raczej nie musimy się modlić o przeżycie. Na niektórych postojach (lotnisko, Plac Hiszpański – Plaça d’Espanya) znajdują się poniższe tablice, informujące o szacunkowych kosztach przejazdu.
W naszym przypadku teoria pokryła się z praktyką – za oba przejazdy taksówką zapłaciliśmy kwotę zbliżoną do tej z tablicy.
Samochód z wypożyczalni
Jak wcześniej wspomnieliśmy, przed wyjazdem zrobiliśmy dobre rozpoznanie sytuacji i o ile ceny wynajmu były dość atrakcyjne, tak depozyty wysokości 500 – 1100 euro już nieco hamowały nasz entuzjazm. Ostatecznie z Polski wylecieliśmy bez rezerwacji, z pomysłem na sprawdzenie lokalnych, small business’ów zajmujących się wypożyczaniem samochodów, oraz z wymienioną wcześniej wypożyczalnią Vanrell jako plan B. Plan, po który ostatecznie sięgnęliśmy, po weryfikacji cen miejscowych wypożyczalni, których poziom i warunki depozytu nie odbiegały od średniej na wyspie. Vanrell jako jedyny zaoferował wynajem w rozsądnej cenie, przy braku jakiegokolwiek zabezpieczenia pieniężnego. Poniżej publikujemy potwierdzenie naszej rezerwacji.
Vanrell nie jest typową wypożyczalnią w stylu Avis’a, Hertz’a czy Goldcar’a – na lotnisku w Palmie nie ma stałego biura tej firmy. Agenci wypożyczalni mają swoje „stanowisko” na czwartym piętrze parkingu w holu koło wind, gdzie z hali przylotów można się dostać przeszkloną kładką.
Mimo że wyglądało to trochę „po partyzancku”, samochód wypożyczyliśmy szybko i bez problemów. Pracownik firmy miał już przygotowaną dla nas umowę oraz druk do płatności kartą (podajemy numer karty i zatwierdzamy zlecenie obciążenia konta – kwota jest ściągana w kolejnym dniu). Po drobnych zmianach (rezygnacja z drugiego kierowcy – wypożyczenie tańsze o 12 EUR / 51,6 PLN) otrzymaliśmy kluczyki do samochodu. Varnell nie ma na parkingu swoich, wydzielonych miejsc i korzysta z ogólnodostępnych stanowisk postojowych, co wiąże się to z koniecznością opłacenia parkowania przez wypożyczającego (o czym firma informuje w potwierdzeniu rezerwacji). Po otwarciu samochodu w środku znajduje się bilet, z którym przed wyjazdem należy udać się udać do automatu. Wysokość opłat zależy od czasu postoju samochodu i jest zgodna z aktualnym cennikiem, w naszym przypadku było to 3,95 EUR / 17,00 PLN. Maksymalna opłata parkingowa o której informuje Vanrell to 10 EUR / 43,00 PLN. W razie problemów, na płycie parkingu można poprosić o pomoc pracowników firmy zajmujących się obsługą samochodów – od nas odebrali ekstra fotelik dziecięcy, który znajdował się w samochodzie. Swego rodzaju ciekawostką jest zwrot samochodu. Pojazd należy pozostawić w strefie parkingu z której go odbieraliśmy, zostawić w środku bilet parkingowy, minimalnie odsunąć okno kierowcy, a następnie zamknąć kluczykiem pojazd i wrzucić go do środka na siedzenie przez uchylone okno. System nieco odmienny … ale okazuje się, że działa. Obsługa ma zawsze drugi kluczyk, którym otwiera sobie samochód.
Samochód, który otrzymaliśmy w wypożyczalni, to był ok. dwuletni Opel Corsa z przebiegiem trochę ponad 28 tyś. kilometrów. My dokręciliśmy w ciągu naszego pobytu kolejne 600 km. Auto było czyste i dobrze utrzymane, karoseria nosiła śladu użytkowania, co na wszelki wypadek skrupulatnie obfotografowaliśmy. Przez cały pobyt nieduże autko spisywało się nad wyraz dobrze. Corsa dawała radę na krętych i stromych drogach północnej części wyspy pokonując strome podjazdy z czterema osobami na pokładzie bez większych problemów. W sumie nie zaglądaliśmy pod maskę ale oceniając zwinność małego Opla, napędzać go musiał silnik o pojemności 1,4 litra.
Jazda samochodem zarówno po miastach jak i poza nimi jest bezproblemowa. Majorkańscy kierowcy jeżdżą spokojnie, a większość szarżujących pojazdów spotkanych na drodze pochodziła z wypożyczalni. Drogi na wyspie są dobrze oznaczone, utrzymane w bardzo dobrym stanie a limity prędkości podobne jak w Polsce (50 km/h teren zabudowany, 90 km/h poza nim) z wyjątkiem autostrad, gdzie obowiązuje limit 120 km/h. Notabene dróg tej kategorii prędkości nie jest zbyt dużo na wyspie, ale za to są bezpłatne. Nieco większą trudność może sprawić jazda po północnej, górzystej części wyspy. Tamtejsze drogi są dość wąskie, kręte i zatłoczone autobusami wycieczkowymi (zwłaszcza trasa do Port de Sa Calobra), a podjazdy na tyle strome, że mogą stanowić wyzwanie dla trzycylindrowej Pandy z czterema osobami na pokładzie.
Parkowanie
Mamy już samochód, ale do pełni szczęścia potrzebne jest jeszcze miejsce do parkowania. W tym momencie stajemy przed wyzwaniem – znaleźć wolne miejsce. Generalna zasada parkowania w miejscach wolnych od opłaty to „kto pierwszy ten lepszy”. Dzieje się tak z prozaicznej przyczyny – w miastach po prostu brakuje do tego miejsca, a jeżeli w wąskich alejkach już takowe pojawi się na horyzoncie, musimy bacznie przyglądać się kolorom jakimi zostało ono oznaczone. I tak:
– kolorem białym, przerywaną linią wyznaczono miejsca dostępne dla wszystkich bez opłaty parkingowej,
– kolorem zielonym, miejsca parkingowe wyznaczone wyłącznie dla mieszkańców strefy/bloku/dzielnicy – lepiej nie parkować,
– kolorem żółtym, oznaczone są miejsca gdzie obowiązuje całkowity zakaz parkowania,
– kolorem niebieskim, miejsca parkingowe płatne – wystarczy poszukać parkometru i opłacić postój. Ale jest tutaj małe ale, mianowicie postój nie może trwać dłużej niż 2h (naruszenie regulaminu) – koszt dwóch godzin parkowania to 2,65 EUR / 11,40 PLN. Minimalna opłata za postój wynosi 0,85 EUR / 3,65 PLN – możemy wówczas pozostawić samochód na 30 minut. Po tym czasie naliczana jest opłata 0,05 EUR / 0,22 PLN za każde 4 min „z hakiem”. Płatna strefa parkingowa w centrum Palmy obowiązuje w godzinach 9:00 – 14:00 oraz 16:30 – 20:00 od poniedziałku do piątku. W soboty w godzinach 9:00 – 14:00, niedziele i święta postój jest darmowy. Dodatkowo doradzamy wam składanie lusterek zewnętrznych jeżeli wasz wypożyczony samochód posiada taką możliwość – zawsze to dodatkowe 10 cm na drogę.
Inną opcją jest rozważenie parkowania na parkingach płatnych podziemnych (głównie w Palmie) gdzie o miejsce jest znacznie łatwiej, ale jak zawsze nie ma nic za darmo – zapłacimy więcej. Za ok. dwie godziny postoju na parkingu podziemnym tuż obok katedry zapłaciliśmy ponad 5 EUR / 21,50 PLN .
W górę do spisu treści
Zwiedzanie
Dzień 1 (19.10).
Pierwszego dnia na wyspie wybraliśmy się na całodzienny spacer po stolicy. Rano autobus zatrzymujący się wprost pod hotelowymi drzwi zabrał nas na Plac Hiszpański – Plaça d’Espanya, skąd rozpoczęliśmy zwiedzanie Palmy. Jako że nie mieliśmy konkretnego planu zwiedzania, pozwoliliśmy sobie na snucie się uliczkami starej części miasta. Przy tej okazji odwiedziliśmy poniższe miejsca:
1. Ogród Jardi del Bisbe
Nieduży i urokliwy ogród znajdujący się tuż obok katedry. Miejsce to trudno nazwać atrakcją turystyczną, nam jednak spodobał się ten zakątek. Można tu na chwilę usiąść na ławce i odpocząć od zgiełku zatłoczonego centrum.
2. La Rambla
Ulica nawiązująca swoją nazwą do znanej La Rambli w Barcelonie. Majorkańska ulica to wersja mini katalońskiego traktu: krótsza, z mniejszą ilością sklepów i kawiarenek, ale i tak miło nam się nią spacerowało.
3. Restauracja S’Olivera
W restauracji S’Olivera zatrzymaliśmy się na tradycyjne hiszpańskie tapas. Specjalnością tej knajpki był set przekąsek dla dwóch osób w cenie 24,50 EUR / 105,35 PLN. Talerz może nie był największy, ale zestaw uzupełniły świeże pieczywo i pyszne oliwki. Dodatkowo oprócz tapasików do zamówienia dostaliśmy dwa kieliszki Sangrii. Smaczne jedzenie i przytulne wnętrze restauracyjki sprawiły że „posjestowaliśmy” odrobinę dłużej niż planowaliśmy.
Suggestion „5 tapas” w składzie: – Spinach croquettes (4 szt.) – Spanish omlette (1 szt.) – Spanish ham (4 szt.) – „Manchego cheese” (4 szt.) – Meatballs in sauce (4 szt.) – 2 coups of sangria (2 szt.) – bread (2 szt.) – olives (1 miseczka) |
24,50 EURO / 105,35 PLN |
|
3. Katedra w Palmie – La Seu
To jedna z najbardziej rozpoznawalnych atrakcji turystycznych, zarówno Palmy jak i całej Majorki. Początki tej sakralnej budowli sięgają XIII wieku, a jej bryła wznosi się w miejscu dawnego meczetu. Tu po raz kolejny można odnaleźć nawiązanie do Barcelony, ponieważ to Antoni Gaudi był odpowiedzialny za renowację katedry, i między innymi zaprojektował ogromny żyrandol-baldachim w kształcie korony cierniowej wiszący nad głównym ołtarzem. Po jego prawej stronie znajduje się kaplica Błogosławionego Sakramentu, której trójwymiarowe murale nawiązują do biblijnej ikonografii (ryby – symbol pierwszych Chrześcijan, dzbany z winem – przemienienie wody w wino w Kanie Galilejskiej). Kolejnym elementem świątyni przyciągającym wzrok są olbrzymie witraże w kształcie rozet, umieszczone w nawie głównej oraz nad wejściem do katedry.
Katedrę zwiedzaliśmy wczesnym popołudniem, a w kolejce do kasy spędziliśmy ok. 15 min. W sezonie na pewno będzie ciężko o tak dobry rezultat i musicie się liczyć z o wiele dłuższym oczekiwaniem na wejście do środka. Cena biletu to 7 EUR / 30,10 PLN i obejmuje także wstęp do Muzeum Diecezjalnego, a aktualne informacje dotyczące godzin zwiedzania są dostępne na oficjalnej stronie.
4. Muzeum Diecezjalne.
Wizyta w tym muzeum stanowiła dla nas dopełnienie zwiedzania Katedry. Znajduje się tu głównie sztuka sakralna w formie obrazów, rzeźb, naczyń liturgicznych i płaskorzeźb. Na szczególnie zaciekawiła część ekspozycji poświęcona historii odrestaurowania Katedry oraz prezentacja życiorysu Rajmunda Llull, średniowiecznego, franciszkańskiego misjonarza związanego z Majorką.
Muzeum Diecezjalne nie promuje się zbytnio w internecie – podstawowe informacje na temat jego zwiedzanie możecie odnaleźć na stronie Katedry.
Dzień 2 (20.10).
Kolejnego dnia, po krótkim rekonesansie na plaży w El Arenal, zdecydowaliśmy się wypożyczyć rowery i zwiedzić najbliższą okolice. Pośród nielicznych jeszcze otwartych o tej porze sezonu wypożyczalni trafiliśmy na jedną, prowadzonej przez Polaka, który od 15 lat mieszka na Majorce (wypożyczalnia przy mostku na skrzyżowaniu ulicy Carrer de Cartago i Carrer de la Fita). Oferowane rowery, to może nie była najwyższa półka (raczej Decathlon’owa wersja), ale najważniejsze że koła się kręciły i nie skrzypiały zbytnio. Koszt wypożyczenia w większości odwiedzonych przez nas miejsc wynosił 6 EUR / 25,80 PLN na dzień. Nam w drodze negocjacji udało się pożyczyć rowery w cenie 5 EUR / 21,50 PLN za sztukę. Gratis dostaliśmy cenną radę, aby nie kierować się na południe wyspy (przy ścieżkach rowerowych rośnie tam sporo drzew iglastych, których szyszki bardzo łatwo dziurawią opony), ale w kierunku Palmy, gdyż jest tam dobrze przygotowana trasa rowerowa. I rzeczywiście przejażdżka na północ w kierunku Palmy udała się nam wyśmienicie. Przez ok. 14 km jechaliśmy spokojnie asfaltową alejką wzdłuż plaży, w towarzystwie popołudniowego słońca, po drodze mijając hotele, sklepiki z pamiątkami i nadmorskie restauracje. W jednej z takich niedużych knajpek zatrzymaliśmy się na obiad i tym razem było trochę bardziej kontynentalnie – posiłek zjedliśmy we włoskiej restauracji Alta Marea wydając średnio ok. 20 EUR / 86,00 PLN za obiad na osobę.
Włoskie klimaty czyli makarony |
20,00 EURO / 86,00 PLN (na osobę) |
Jeżeli dodatkowo jesteś spotterem, zabierz koniecznie aparat, gdyż trasa rowerowa przebiega tuż przy progu pasa startowego lokalnego lotniska.
Dzień 3 (21.10).
Praktycznie cały trzeci dzień naszej wycieczki spędziliśmy na wyprawie do Port de Sóller. Urocze portowe miasteczko na północy wyspy tak właściwie było wisienką na torcie, gdyż chyba największą atrakcję tego miejsca stanowi …. sama podróż do Port de Sóller. Ją rozpoczęliśmy przyjeżdżając autobusem do Palmy. Tym razem z przystanku na placu Hiszpańskim udaliśmy się na położony tuż obok dworzec kolejowy Ferrocarill de Sóller i po przekroczeniu jego bramy przenieśliśmy się kilkadziesiąt lat wstecz. Na malutkim dworcu czekał na nas przy peronie stary drewniany pociąg, który zabrał nas w godzinną podróż do miasteczka Sóller. Pierwsze regularne kursy na tej trasie rozpoczęły się w roku 1912, zapewniając szybki i wygodny, na tamte czasy, transport na północne wybrzeże wyspy. Obecnie to połączenie ma już tylko charakter atrakcji turystycznej. Kupując bilety na dworcu najlepiej od razu podjąć decyzję o godzinie powrotu oraz typie biletu – łączony pociąg + tramwaj lub sam pociąg. Kolej dojeżdża tylko do miejscowości Sóller, i aby dostać się do portu należy przesiąść się do tramwaju typu „vintage”, który dociera bezpośrednio do Port de Sóller. Na oficjalnej stronie Ferrocarill de Sóller podane są godziny odjazdów i ceny biletów, nie znaleźliśmy za to informacji o możliwości ich zakupu przez internet. Są one dostępne tylko w kasach (płatność tylko gotówką) i sprzedawane na dany dzień bez możliwości wcześniejszej rezerwacji. W naszym przypadku nie było problemów z kupieniem biletów (32 EUR / 137,60 PLN za osobę – bilet pociąg + tramwaj w dwie strony), ale w trakcie sezonu lepiej zjawić się na dworcu trochę wcześniej bo chętnych na pewno nie brakuje.
Pierwsze minuty jazdy przez przedmieścia Palmy może nie były zbyt spektakularne, ale jak tylko wyjechaliśmy poza miasto widoki były już zupełnie odmienne. Zabytkowy pociąg niespiesznie przemierzał specjalnie przygotowaną widokową trasę na północ wyspy, przejeżdżając przez gaje pomarańczy, przełęcze, górskie trawersy i tunele, a zmieniający się leniwie za oknem krajobraz nastrajał do beztroskiego gapienia się w dal. Przed wjazdem do Sóller, pojazd zatrzymuje się na niedużym peronie z którego rozciąga się widok na położoną w dolinie miejscowość.
Po dojechaniu do stacji końcowej przesieliśmy się do wspomnianego wcześniej tramwaju, który zawiózł nas do położonego 4 km dalej Port de Sóller. Tam na początku, korzystając z pięknej słonecznej pogody, uraczyliśmy się świeżym sokiem pomarańczowym w jednej z portowych kawiarni, a następnie wybraliśmy się na spacer w kierunku północnych krańców miasta. Rozciągająca się w tym miejscu formacja skalna osłania zatokę i miasteczko, oraz dostarcza pięknych widoków zarówno na Port de Sóller, jak i na otwarte morze.
Czas w Port de Sóller spędziliśmy przede wszystkim na spacerowaniu i rozkoszowaniu się leniwie płynącym w tym miejscu czasem. Nie skupialiśmy się na żadnych konkretnych zabytkach bo i nie ma ich tu zbyt wiele, ale fani intensywnego zwiedzania na pewno wygooglują coś dla siebie. Na koniec zafundowaliśmy sobie obiad w restauracji na nabrzeżu „El Pirata” w formie zestawów tapas (cena 38,50 EUR / 165,55 PLN za dwie osoby).
FESTIWAL – Taca z pięcioma niespodziankami Ziemniaki Bravas z gorącym sosem Krewetki tygrysie z majonezem wasabi Tarte ziemniaki z wędzonym łososiem i guacamole |
38,50 EURO / 165,55 PLN (cena za dwie osoby) |
Przed powrotem do Palmy spędziliśmy jeszcze kilka chwil w samym Sóller, głownie spacerując wąskimi ulicami miasteczka. Nie udało nam się zwiedzić zamkniętego kościoła Església de Sant Bartomeu położonego w centrum przy skwerze (rynku?) Plaça de sa Constitución, ale za to obejrzeliśmy ekspozycję udostępnioną na zabytkowym dworcu kolejowym (Fundació Tren de l’Art), gdzie można znaleźć dzieła m. in. Picassa i Miro.
Na koniec tego dnia, po powrocie do Palmy, pojechaliśmy na lotnisko odebrać samochód z wypożyczalni.
Dzień 4 (22.10).
Poniedziałek był pierwszym dniem, kiedy zaczęliśmy zwiedzać wyspę samochodem. Na początku skupiliśmy się na jej zachodniej części i udaliśmy się na leżący na wzniesieniu nieopodal Palmy zamek Bellver. Jak się okazało na górze, nie był to najlepszy dzień na wizytę w tym miejscu. Zarówno zamek jak i znajdujące się w nim muzeum są w poniedziałki zamknięte na cztery spusty, o czym wcześniej nie doczytaliśmy na stronie internetowej. Tak więc nasze odwiedziny w tym miejscu ograniczyły się do krótkiego spaceru wokół murów budowli okraszonego podziwianiem widoków z góry na stolicę i port.
Kolejnym punktem który zaliczyliśmy tego dnia była Valldemossa. Oddalone o 17 km na północ od Palmy miasteczko kojarzy się Polakom z nazwiskiem Chopin. Kompozytor spędził w znajdującym się tu klasztorze kartuzów Cartoixa de Valldemoss kilka zimowych tygodni na przełomie 1838 i 1839 roku. Przyjeżdżając tu z Paryża wraz ze swoją kochanką, francuską pisarką George Sand i jej dziećmi, liczył, że z jednej strony podreperuje swoje podupadające zdrowie, a z drugiej, że uda mu się ukryć przed śmietanką towarzyską plotkującą o jego romansie. Tymczasem ciężka, zimna i deszczowa zima spowodowała że jego stan pogorszył się, a para wróciła na kontynent. Po ich wyjeździe mieszkańcy miasteczka w obawie przed gruźlicą spalili całe wyposażenie pomieszczań w których przebywał Chopin (ocalało wyłącznie pianino). Koszt zwiedzania muzeum to 4 EUR / 17,20 PLN.
Valldemossa położona jest wśród gór – w kontraście do powyższych doświadczeń kompozytora okolica wydała nam się bardzo urokliwa i spokojna. Po dojechaniu do centrum zaparkowaliśmy samochód na płatnym parkingu po prawej stronie głównej drogi (cena – 4 EUR / 17,20 PLN). Po jej lewej stronie zaczyna się część historyczna Valdemossy, w której spędziliśmy kilkadziesiąt minut spacerując wąskimi, zacienionymi uliczkami wśród starych kamieniczek i sklepików. Gdy tylko zboczyliśmy z głównej trasy wycieczkowej, stały się one jeszcze węższe, ale za to mniej zatłoczone. Obawiając się gruźlicy, klasztor i znajdujący się w nim fortepian przezornie ominęliśmy ;). Zainteresowanych ich oglądaniem odsyłamy do stron www lub do Valldemossy.
W dalszą drogę udaliśmy się w kierunku miasteczka Deià, docenionego przez Roberta Gravesa, brytyjskiego poetę i autora powieści „Ja, Klaudiusz”. Brzmi mądrze i bardzo „przewodnikowo”, prawda? Oczywiście my jadąc w to miejsce nie mieliśmy pojęcia, że ktoś taki istniał, tytuł książki bardziej kojarzy się nam z jakaś mglistą produkcją telewizyjną, a tę informację literacką znaleźliśmy już post factum. Miejscowość odwiedziliśmy ze względu na rozciągające się wokół widoki, które wydały nam się szczególnie piękne ze wzgórza, na którym położony jest kościółek San Joan Baptista. Prowadząca do niego stroma ulica, po części również ma charakter sakralny – wzdłuż niej umieszczone zostały stacje drogi krzyżowej.
W Deii zatrzymaliśmy się na dłuższa chwilę w restauracji Sa Font Fresca, gdzie zamówiliśmy Menú del día i napoje energetyzujące. Obiad, który kosztował nas 17 EUR / 73,10 PLN za osobę, może nie wyglądał powalająco, ale był smaczny, a dzięki temu że zajęliśmy stolik na tarasie, mogliśmy podziwiać widok na morze i grzać się w hiszpańskim słońcu. Była to naprawdę sympatyczna perspektywa, a stała się jeszcze milsza, kiedy odnieśliśmy ja do październikowej pogody w Polsce.
Tapa Grande + sok / piwo |
17,00 EURO / 73,10 PLN (na osobę) |
Ostatnim miejscem które odwiedziliśmy tego dnia były ogrody Jardines d’Alfàbia. Last but not least, jak okazało się w trakcie spaceru po tym miejscu, w którym pojawiliśmy się godzinę przed zamknięciem. Nie są to Łazienki Królewskie, ani Arboretum w Bolestraszycach – tu od samego wejścia czuć tu atmosferę orientu. Historia Alfabii sięga czasów, kiedy na Majorce panowali Maurowie. Widoczne jest to zwłaszcza w części ogrodowej. Małe sadzawki połączone kanałami, czy ścieżka pośród porośniętej kolumnady sprawiły że poczuliśmy się jak potomkowie Tarika, wodza, który rozpoczął kilkusetletnie panowanie arabskie na półwyspie Iberyjskim. Po przejęciu tego miejsca przez Hiszpanów, ogrody wzbogaciły się o dodatkowe zabudowania (willa, stajnie, tłocznia oleju z oliwek). Ciekawostką tego miejsca jest pokój w którym zatrzymała się królowa Elżbieta II w trakcie wizyty na Majorce. Samo zwiedzanie willi zabrało nam więcej czasu niż myśleliśmy. Nie dlatego że znajdują się tu unikalne eksponaty. Po prostu … ciepłe i oleiste, miodowe światło zachodzącego słońca wlewające się do pomieszczeń sprawiło, że powoli przechadzaliśmy się po kolejnych pomieszczeniach chłonąc atmosferę tego miejsca i dając się jej przenikać. Być może może przyjeżdżając tu innego dnia, o innej godzinie, czy przy innej pogodzie nasze doznania były by odmienne, ale tego konkretnego poniedziałku to miejsce było pełne magii. Miejsce, do którego wstęp kosztował 7,5 EUR / 32,25 PLN.
We wtorkowy poranek, zachęceni wieloma pozytywnymi opiniami, obraliśmy kurs na zatokę Sa Calobra. Na miejscu spodziewaliśmy się efektu WOW!, który był efektem …. ale o tym za moment, bo warto poświęcić chwile uwagi samej drodze do tego miejsca. Już nazwa trasy, Nudo de la Corbata (węzeł krawata), sugeruje co czeka kierowcę. I rzeczywiście, potwierdzamy – droga oznaczona jako MA-2141 jest niczym węzeł typu kent – zalecany dla cierpliwych i precyzyjnych mężczyzn. Cierpliwych, bo trasą tą porusza się naprawdę dużo pojazdów, które na wijących się po zboczach serpentynach jeżdżą powoli. A precyzja, no cóż, na pewno przydaje się w trakcie mijania z autokarami turystycznymi, gdzie albo jedziemy na granicy urwiska, albo ocieramy się skalną ścianę. Odkładając jednak emocje na bok, przy zachowaniu rozsądku za kierownicą trasa do Sa Calobry nie powinna jednak sprawić większych trudności, a z bardziej wymagającymi drogami spotkaliśmy się już wcześniej na przykład na Maderze.
Po dojechaniu na miejsce samochód zostawiliśmy na płatnym parkingu w Port de Sa Calobra (0,05 EUR / h – max. 15 EUR / dzień) i udaliśmy się drogą w dół w stronę morza, a następnie w prawą stronę wzdłuż wybrzeża. Po przejściu przez wykuty w skale kilkudziesięciometrowy tunel w końcu wyszliśmy na plażę / zatokę i rzeczywiście …. był efekt …, ale typu ooouuu. To już to? Naprawdę? A gdzie błękitne morze z internetu? Gdzie miejsce na plażowanie? Widok który zobaczyliśmy nie pasował do żadnego z ze zdjęć które widzieliśmy wcześniej.
Szczerze przyznajemy, że efekt końcowy który nas jednak trochę rozczarował, był na prawno też wynikiem pogody – tego dnia było jednak dość pochmurno i wietrzenie. Sama zatoka w porównaniu ze zdjęciami z przewodników okazała się być nie zbyt wielka. Morze wdzierające się w dolinę pomiędzy rozstępującymi się skałami tworzyło kamienistą plażę, a linia brzegowa miała kilkadziesiąt metrów długości. Może przy lepszej pogodzie i innych warunkach pływowych to miejsce wygląda inaczej …
Zatoka Sa Calobra stanowi ujście wąwozu Torrent de Pareis – widowiskowej trasy trekingowej. Nie jest to jednak szlak dla niedzielnych turystów górskich – zwykle opisywany jest jako wymagający, a jego pokonanie wymaga dobrej kondycji. Zwłaszcza podejście w kierunku z dołu, zaczynając od zatoki.
Po tym, jak tylko ochłonęliśmy z wrażenia i zrobiliśmy kilka fotek, wróciliśmy na górskie serpentyny kierując się do Lluc. Udaliśmy się tam, aby zobaczyć sanktuarium maryjne (Santuari de la Mare de Deu de LLuc). Jego historia jest związana z legendą o figurce Marii, która została znaleziona przez pasterza. Została ona umieszczona w najbliższym kościele, jednak kilkukrotnie z niego znikała w niewyjaśnionych okolicznościach i pojawiała się tam, gdzie została pierwotnie odnaleziona. Uznano to za znak Boży, a w tym miejscu zbudowana klasztor i kościół. Figurkę Czarnej Madonny można oglądać dziś w Sanktuarium, gdzie obok części sakralnej, można odwiedzić muzeum, ogrody, oraz wzgórze widokowe. My ograniczyliśmy się do zwiedzenia kościoła, spędzenia kilku chwil w ogrodach oraz wejścia na wspomniane wzgórze. Tuż przy sanktuarium znajduje się płatny parking – jego cena to 6 EUR (ok 2h).
W drodze do naszej ostatniej zaplanowanej na ten dzień atrakcji zatrzymaliśmy się w miasteczku Pollença. W sumie przystanęliśmy tam tylko na obiad, ale w poszukiwaniu miejsca gdzie można by coś zjeść, zwiedziliśmy samochodem pół miejscowości. Wąskimi, w większości jednokierunkowymi uliczkami przypominającymi labirynt dotarliśmy w końcu do Plaça dels Seglars, gdzie usiedliśmy w malej restauracyjce La Scalinatta. Oczywiście na naszym stoliku zagościły zestawy tapas … 😉
Tapa Casera Grande + piwo |
15,90 EURO / 68,40 PLN (na osobę) |
Szybki research przeprowadzony w trakcie oczekiwania na jedzenie przyniósł nam nieoczekiwanie odkrycie. Okazała się, że siedzieliśmy u stóp El Calvari – wzgórza z kaplicą do którego prowadzi 365 stopni. Co roku w Wielki Piątek jest ono miejscem inscenizacji Drogi Krzyżowej. Nam nie udało się zobaczyć wnętrza kaplicy, drzwi do niej zostały zamknięte tuż przed naszym nosem o 17:30, kiedy byliśmy dosłownie trzy schody od szczytu. Pozostało nam tylko spojrzeć na miasto z góry, pstryknąć kilka zdjęć i pędzić na zachód słońca na Cap de Formentor.
Do latarni na przylądku Formentor dotarliśmy tuż przed zachodem. Słońce wiszące nad horyzontem wypełniało okoliczny krajobraz coraz to inną paletą ciepłych barw, które zmieniały się z każdą minutą, a spektakl przygotowany i wyreżyserowany przez naturę podziwialiśmy wspólnie z kilkunastoma innymi turystami. Po przeciwnej stronie tarasu, w oddali majaczyły kontury Minorki. Historia latarni sięga 1857 roku, kiedy to rozpoczęto budowę położonego 210 metrów nad poziomem morza obiektu. Budowniczowie, dzięki dyspensie biskupa Majorki, prowadzili prace także w niedziele i w święta i dzięki temu konstrukcja została ukończona w 6 lat.
Dojeżdżając na miejsce pod samą latarnią znajdziecie parking, nie jest on jednak zbyt duży. Miejsca do pozostawienia samochodu zostały także przygotowane wzdłuż drogi. Na trasie do przylądka możecie się spodziewać spotkania z lokalnymi przedstawicielami fauny – dzikie kozy dość licznie okupują to miejsce.
Uroki Formentor docenił także hiszpański producent samochodów – Seat, wykorzystując krajobraz latarni i okolic do nakręcenia filmu promującego nowy model Cupra Formentor. W okolicach znajdują się nieduże plaże, ale nam nie udało się ich zwiedzić. Za to wracając do hotelu zatrzymaliśmy się jeszcze w punkcie widokowym Mirador Es Colomer, gdzie pomimo zapadającego już zmroku widoki klifów wznoszących się kilkaset metrów ponad falujące morze wyglądały naprawdę imponująco.
Dzień 6 (24.10).
Po poprzednim, intensywnym dniu, środę postanowiliśmy spędzić nieco spokojniej. Rano wyruszyliśmy w kierunku Porto Cristo, aby zwiedzić jaskinie Cuevas del Drac. Uważane one są za jedne z najwspanialszych cudów natury na wyspie. Wyprawa do podziemnych labiryntów zajęła nam około godziny i kosztowała 15,50 EUR / 66,65 PLN. Na końcu trasy zwiedzania dotarliśmy do sporych rozmiarów komory, przekształconej w amfiteatr, którego sceną było jezioro. Po zajęciu miejsc, na jego „deskach” odbył się kilkunastominutowy koncert, w trakcie którego muzycy na przepływających łodziach grali muzykę klasyczną.
Resztę tego dnia spędziliśmy na plażowaniu. Spokojne, niezatłoczone o tej porze okolice Ses Covetes i plaża Es Trenc (Platja des Trenc) okazała się naprawdę dobrym wyborem na październikowe popołudnie. Dojazd do niej był trochę uciążliwy, ostatni odcinek to to wąską, bitą drogą, pomiędzy płotami, słupkami i kamieniami, ale za to na miejscu czekał na nas spory parking (7 EUR / 30,10 PLN za wjazd). Mimo intensywnego słońca podmuchy wiatru znad morza powodowały, że odczuwalna temperatura był nieco niższa niż w głębi lądu. Nie odstraszyło nas to jednak od kąpieli – woda o tej porze nadal miała komfortową temperaturę. Sama plaża nie była przesadnie szeroka, ale za to wolna od wszelkiego rodzaju parawanów i handlarzy ręczników / zegarków.
Dzień 7 (25.10).
Ostatni dzień na Majorce wykorzystaliśmy na spacery po Palmie i zwiedzaniu miejsc, które uprzednio pominęliśmy. I tak trafiliśmy do muzeum sztuki nowoczesnej Es Baluard oraz Fundació Joan Miró – muzeum sztuki współczesnej poświęconego katalońskiemu malarzowi i rzeźbiarzowi. O ile do inżynierów tego typu sztuka raczej nie przemawiła, to żony były zachwycone… Czy warto tam zajrzeć? Decyzję pozostawiamy Tobie, czytelniku. Może pomogą Ci ją podjąć zdjęcia poniżej 🙂
Es Baluard








Fundacja Miro
Mapa
Inne
Zakupy spożywcze robiliśmy najczęściej w supermarketach Mercadona, w których był duży wybór artykułów, a ceny przyzwoite. Odwiedziliśmy także centrum handlowe Fan Mallorca Shopping leżące na suburbiach Palmy. Dla zainteresowanych sportem ciekawostkę może stanowić Rafa Nadal Museum Xperience położone w rodzinnym mieście tenisisty. Warto też wspomnieć o atrakcji dla dzieci – na wschód od Palmy znajduje się Palma Aquarium.
Podsumowanie kosztów
Podstawowe koszty:
Bilety lotnicze Ryanair: Kraków – Palma de Majorka (316,66 zł/os.) |
1 266,64 zł |
Wynajem samochodu (109,50 EUR) |
470,35 zł |
Paliwo (40l – 56,26 EUR) |
242,03 zł |
Hotel (2 pokoje dwuosobowe – 774,20 EUR) | 3 321,30 zł |
Podatek turystyczny (2,20 EUR /os./dzień – 61,60 EUR) | 265,38 zł |
SUMA dla 4 os. |
5 565,70 zł |
Koszty / os. |
1 391,43 zł |
Wydatki:
Jedzenie: Restauracje (349,31 EUR) |
1 502,03 zł |
Bilety / Zwiedzanie (278,00 EUR) |
1 195,40 zł |
Pamiątki (11,45 EUR) |
49,24 zł |
Zakupy (98,04 EUR) |
421,57 zł |
Prezenty (39,90 EUR) |
171,57 zł |
Parkowanie (35,05 EUR) |
150,72 zł |
Transport: Taxi (43,35 EUR) / Autobusy (18 EUR) | 263,80 zł |
SUMA dla 4 os. | 3 754,33 zł |
Koszty / os. | 938,58 zł |
Całkowity koszt wycieczki: 9 320,03 zł
Koszt / os: 2 330,01 zł
Na koniec
Mallorca, ecstasy and motion, oh oh oh That’s Mallorca…. Czy tak rzeczywiście było? Hm … ecstasy ani grama, za to na pewno sporo motion. W trakcie pobytu zjeździliśmy spory kawałek wyspy i odwiedziliśmy miejsca które kompletnie nas zaskoczyły (Soller, Jardines d’Alfàbia), ale i też takie które rozczarowały (Sa Calobra). W konfrontacji z wyobrażeniem imprezowej i plażowej Majorki, rzeczywistość okazała się być inna, jakby spokojniejsza i na pewno mniej tłoczna (to ostanie zrzucamy na karb terminu). Czy czegoś zabrakło? Może spędzenia trochę więcej czasu na wschodnim wybrzeżu. No i poczuliśmy się trochę zawiedzeni, jak przed nosem zamknięto nam muzeum L’Almudaina w Palmie. Może następnym razem.